Kayla's POV
Otworzyłam drzwi frontowe i po cichutku weszłam do domu uważając, żeby nie narobić hałasu i przypadkiem nie obudzić rodziców. Miałabym nieźle przesrane, gdyby przyłapali mnie wracającą do domu o tej godzinie i to w dodatku w środku tygodnia.
Powoli ściągnęłam swoje buty i odstawiłam je na ich miejsce. Ruszyłam na palcach w stronę schodów i kiedy już miałam stawiać stopę na pierwszym stopniu, światło w przedpokoju zapaliło się rozświetlając sylwetki moich rodziców stojących w drzwiach salonu.
Serce dosłownie mi stanęło, a minę musiałam mieć w tamtym momencie bezcenną. Dobrze już wiedziałam, że miałam jednym słowem przejebane. Zatrzymałam się przed schodami i otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale przerwał mi głos mojej mamy.
- Nic nie mów Kayla! - powiedziała ostrym tonem - Czy ty wiesz, która jest godzina? Czekamy na Ciebie z ojcem od południa, a ty nawet nie raczysz odebrać komórki - dodała zakładając ręce na piersi.
- No bo wiecie, to w sumie zabawna historia, bo... - zaczęłam, ale znowu mi przerwano.
- Nie! Nawet się nie tłumacz. Od dzisiaj masz szlaban do odwołania i proszę o twoje kluczyki. Może w taki sposób nauczysz się odpowiedzialności - powiedział tata podchodząc do mnie.
- Ale nie wróciłam dzisiaj samochodem, zostawiłam go pod szkołą. Muszę go jutro odebrać - popatrzyłam na niego wzrokiem szczeniaka, ale nawet to nie pomogło.
- Twoją matka go odbierze, a ty oddawaj jeszcze telefon - dodał wystawiając rozłożoną dłoń w moją stronę.
- Jego niestety też nie mogę Ci dać - odparłam spuszczając wzrok na swoje stopy.
- Tak? Niby dlaczego? - zapytał tata podnosząc jedną brew do góry.
- Zniszczył się i dlatego... - po raz kolejny nie pozwolono skończyć mi zdania.
- Koniec Kayla, idź do swojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie. Wiedz też, że nowej komórki nie dostaniesz - powiedział wskazując palcem, abym poszła na górę.
- Ale tato, nawet mnie nie wysłuchałeś! - krzyknęłam zezłoszczona jego zachowaniem.
- Dość tego! Nie podnoś głosu na ojca, idź natychmiast do swojego pokoju. Porozmawiamy jutro - powiedziała mama.
Tupnęłam w złości nogą, jak dziecko i w ekspresowym tempie pokonałam wszystkie stopnie dzielące mnie od piętra. Trzasnęłam drzwiami od pokoju i od razu skierowałam się do łazienki, aby wziąć prysznic i jak najszybciej pójść spać.
Po dwudziestu minutach wróciłam z powrotem do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i zakopałam się głęboko w pościeli.
Byłam niesamowicie wkurzona na rodziców. Oni grubo przesadzali z tymi karami. To, że raz wróciłam później do domu, nie znaczy, żeby od razu zabierać mi samochód. Nie byłam już dzieckiem, potrafiłam o siebie zadbać i moim zdaniem nie powinnam dostać kary za taką błahostkę. Najgorsze było to, że mnie kompletnie zignorowali i nie chcieli w ogóle wysłuchać. Nie miałam nawet najmniejszej szansy, żeby się wytłumaczyć. Byłam na nich zła, ale jednocześnie było mi przykro, że mnie potraktowali w taki sposób. Czułam, że jeszcze coś dla mnie wymyślą, w końcu dopiero jutro będziemy rozmawiać.
Powolnym krokiem zeszłam ze schodów i skierowałam się do kuchni. Rodzice razem z Aly siedzieli już przy stole i jedli śniadanie. Niepewnym krokiem podeszłam do stołu i usiadłam na jednym z wolnych miejsc.
- Dzień dobry - powiedziałam cicho patrząc na rodzinę.
- Cześć Kayla - odpowiedziała mi siostra, od rodziców usłyszałam tylko ciche 'dzień dobry', nie uraczyli mnie nawet spojrzeniem.
- Wyspałaś się księżniczko? - zapytałam Aly, zabierając ze stojącego przede mną talerza jedną kanapkę.
- Tak. Śniło mi się, że dostałam szczeniaczka, wiesz? - powiedziała patrząc na mnie swoimi małymi oczkami.
- To świetnie. Może ten sen się kiedyś spełni, chciałabyś?
- Taak, bardzo - odparła z pełną buzią jedzenia.
- Aly kochanie, idź na górę po swój plecak, zaraz musimy wychodzić - powiedziała mama do mojej siostry.
Dziewczynka bez słowa wstała ze swojego miejsca i wyszła z kuchni w lekkich podskokach.
- Posłuchaj Kayla - zaczęła mama - Wiemy, że wczoraj źle Cię potraktowaliśmy i bardzo Cię za to przepraszamy, nie powinniśmy się tak zachować - spojrzała porozumiewawczo na tatę - Jednakże, nie zmieniamy swojego zdania co do twojej kary. Masz szlaban do odwołania, a kluczyki odzyskasz, gdy poprawisz swoje zachowanie - powiedziała surowym tonem.
- Ale mamo! Nie jestem dzieckiem, raz wróciłam do domu później niż powinnam, ale to nie powód, żeby robić z tego takie wielkie halo - powiedziałam oburzona.
- Koniec dyskusji Kayla, podjęliśmy decyzję i musisz się z tym pogodzić - pierwszy raz odezwał się tato.
- Zajebiście! - wstałam od stołu nie kończąc śniadania i szybkim krokiem wyszłam z kuchni.
Założyłam na stopy pasujące do mojej granatowej sukienki w kwiatki baleriny, zabrałam z wieszaka dżinsową, ciemną kurtkę i zakładając torebkę na ramię, wyszłam z domu głośno trzaskając drzwiami.
Zgodnie z obietnicą, Justin czekał na mnie w samochodzie po drugiej stronie ulicy. Uśmiechnęłam się lekko na samą myśl, że zaraz zobaczę jego brązowe tęczówki. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale tęskniłam za tym widokiem i trudno było mi się do tego przyznać przed samą sobą, ale tęskniłam za nim.
Szybkim krokiem przeszłam odległość dzielącą mnie od jego osoby, otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsiadłam do środka.
- Cześć mała - odezwał się szatyn.
- Hej - odpowiedziałam całując jego policzek. Chłopak słodko się uśmiechnął i ruszył spod mojego domu.
- Wszystko w porządku? - zapytał patrząc na moją twarz.
- Właściwie to nie. Pokłóciłam się z rodzicami, ale nie będę zanudzać Cię moimi problemami - powiedziałam przeglądając się w lusterku i poprawiając swoją kitkę na czubku głowy.
- Chętnie posłucham. Może będę mógł Ci jakoś pomóc?
- Wiesz, dostałam szlaban do odwołania, a do tego nie mam już samochodu, wątpie, że będziesz mógł mi jakoś pomóc, ale dzięki za chęci - uśmiechnęłam się w stronę szatyna.
- Mogę być twoją podwózką, aż nie odzyskasz samochodu - zaproponował.
- Nie żartuj sobie, nie mogę Cię prosić o coś takiego.
- Ale to będzie dla mnie sama przyjemność - chłopak popatrzył na mnie z uśmiechem.
- To nie będzie dla Ciebie problem? - zapytałam niepewnie.
- Nie będzie, uwierz - powiedział stanowczo.
- Skoro tak, to chyba nie mam innego wyjścia, niż tylko się zgodzić - posłałam mu szeroki uśmiech, a on odwzajemnił mi się tym samym.
Po kolejnych dziesięciu minutach byliśmy już pod moją szkołą. Justin zaparkował na jednym z wolnych miejsc i zgasił silnik.
- Wiesz co, mam coś dla Ciebie - powiedział chłopak, gdy już miałam się żegnać i wychodzić na zewnątrz.
- Przestań. Nie musisz mi robić żadnych prezentów - powiedziałam, gdy szatyn pochylił się na tylne siedzenie i zabrał stamtąd jakieś małe pudełko.
- Ale chcę. Poza tym to będzie też korzystne dla mnie, bo będę mógł się z tobą kontaktować bez przeszkód - Justin uśmiechnął się do mnie i wręczył mi prezent do rąk. Otworzyłam wieczko pudełka i oniemiałam. W środku był bielutki Iphone, jeden z tych nowszych. Nie miał pojęcia co zrobić.
- Zapisałem Ci już mój numer, więc dzwoń i pisz kiedy tylko będziesz mnie potrzebowała.
- Justin, dziękuję Ci bardzo, ale ja nie mogę go przyjąć. Niczym sobie nie zasłużyłam na taki prezent - powiedziałam zamykając pudełko.
- Dla mnie wystarczy, że jesteś - odparł patrząc w moje oczy z lekkim uśmiechem na ustach. Moje policzki poczerwieniały, gdy to usłyszałam. Zrobiło mi się dziwnie ciepło w środku, a kąciki moich ust od razu powędrowały w górę.
- Nawet nie wiem jak Ci dziękować - powiedziałam i rzuciłam mu się na szyję przytulając go mocno. Chłopak owinął dłonie wokół mojej talii, a mnie momentalnie przeszły ciarki wzdłuż całego kręgosłupa.
- Myślę, że soczysty buziak będzie bardzo odpowiedni w takiej sytuacji - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam i odchyliłam głowę w tył, aby zetknąć usta z jego policzkiem.
- Muszę już uciekać, zaraz spóźnię się na pierwszą lekcję - powiedziałam całkowicie się od niego odsuwając.
- Nie ma sprawy. A o której mam Cię odebrać? - zapytał.
- Czekaj tutaj na mnie o 15 - odparłam po chwili zastanowienia.
- Jasne, do zobaczenia.
- Pa! - posłałam mu ostatni uśmiech i wyszłam z samochodu.
Poprawiłam swoją sukienkę i ruszyłam żwawym krokiem w stronę głównego wejścia szkoły. Zauważyłam niedaleko stojącą Taylor z przyjaciółkami. Chciała mnie dosłownie pożreć wzrokiem. Doskonale widziała jak wychodziłam z samochodu Justina i prawdę mówiąc gotowała się w tamtym momencie. Posłałam jej swój dumny uśmieszek i pewnym krokiem nadal szłam w stronę wejścia. Znowu wygrałam z tą szmatą i byłam z tego niezmiernie zadowolona.
Siedziałam przy pustym stoliku na stołówce jedząc sałatkę z kurczakiem, która chodziła za mną od rana. Miałam spotkać się z Melody i Camille przy wejściu, ale byłam tak głodna, że nie mogłam dłużej czekać.
Po pięciu minutach, przede mną pojawiły się sylwetki moich przyjaciółek. Obie jednocześnie usiadły na przeciwko mnie i nie odezwały się ani słowem. Zmarszczyłam brwi z dezorientacji, ale w końcu zaczęłam rozmowę.
- Hej, co słychać? Wszystko w porządku? - zapytałam powoli przeżuwając posiłek.
- Spójrz, rozmawia z nami jak gdyby nigdy nic, co za tupet! - oburzyła się Melody. Słysząc to nie miałam pojęcia o co chodzi.
- Co ty pleciesz? - zapytałam odkładając swój widelec.
- Co ja plotę? Lepiej się przyznaj, co ty najlepszego wyprawiasz! - krzyknęła, a parę osób popatrzyło na nas jak na wariatki.
- Mel uspokój się i łaskawie wytłumacz mi o co wam chodzi! - podniosłam lekko głos.
- No nie, ja nie dam rady, zrób coś Cam - powiedziała blondynka zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok nie wiadomo gdzie.
- Co tu się dzieje Camille?
- Dlaczego nam nie powiedziałaś, że spotykasz się z Justinem? - zapytała z poważną miną. Trochę mnie zamurowało w tamtym momencie. Skąd one o tym wiedziały?
Spuściłam wzrok na swoje dłonie nie wiedząc co powiedzieć. Byłam pewna, że to w końcu wyjdzie, ale nie myślałam, że stanie się to tak szybko.
- Wiecie, bo ja... - zaczęłam, ale nie wiedziałam jak skończyć.
- Co ty? Myślałam, że mówimy sobie wszystko! - Melody ponownie krzyknęła na pół stołówki.
- Chciałam uniknąć waszych kazań, dobrze wiedziałam, że nie spodobałaby się wam ta znajomość - powiedziałam próbując się jakoś bronić.
- No i masz rację. Przecież to jakiś bandzior, nie powinnaś się do niego w ogóle zbliżać - Mel zaczeła wymachiwać rękami we wszystkie strony.
- Nie macie prawa go oceniać, skoro nawet go nie znacie - nadal się z nimi wykłócałam mimo, że wszystkie spojrzenia były skierowane w naszą stronę.
- To co wiemy wystarczy nam, żeby stwierdzić, że jest niebezpieczny - wtrąciła się Camille.
- A zapomniałaś już, jak Ci groził na ulicy? - zapytała Melody.
- Nie, nie zapomniałam, ale wyjaśniliśmy sobie wszystko i postanowiliśmy zacząć naszą znajomość od nowa.
- Ty na prawdę zwariowałaś dziewczyno - stwierdziła blondynka wpatrując się we mnie.
- Proszę was, nie przekreślajcie go tak szybko. Nie spędziłyście z nim czasu i nie macie pojęcia jaki na prawdę jest. Spróbujcie go poznać, a dopiero potem stwierdzajcie czy jest taki okropny jak myślicie - powiedziałam spokojniejszym tonem patrząc na obie przyjaciółki.
Dziewczyny nie odzywały się przez chwilę zastanawiając się nad moimi słowami, a ja w napięciu czekałam na ich odpowiedź. Po minucie ciszy, Camille w końcu się odezwała.
- No dobra, niech będzie. Nie chcemy się z tobą kłócić Kayla.
- Ale pamiętaj, że Cię ostrzegałyśmy - dodała Mel.
- Będę pamiętać, ale gwarantuję wam, że jeszcze całkowicie zmienicie swoje zdanie - uśmiechnęłam się do przyjaciółek - A jeśli już jesteśmy w temacie Justina, to mam dla Ciebie całkiem ciekawą wiadomość - zwróciłam się do blondynki - Rozmawiałam wczoraj z jego baaardzo przystojnym kolegą i on powiedział mi, że spodobałaś mu się, gdy byłyśmy ostatnio na imprezie - skończyłam swoją wypowiedź, a oczy Melody od razu się zaświeciły. Ona miała bzika na punkcie chłopaków, gdy tylko jakiś przystojniak pojawił się w pobliżu, ona od razu zaczynała świrować.
- Na prawdę? Jak ma na imię? Jest dobrze zbudowany? Jaki ma kolor włosów? - dziewczyna zaczęła zasypywać mnie pytaniami w ekspresowym tempie, a ja nie wiedziałam na które mam jej odpowiedzieć.
- Ma na imię Ryan i jest absolutnie w twoim typie, więc nie musisz się martwić - uśmiechnęłam się szeroko.
- Koniecznie musisz mnie z nim umówić! - zapiszczała radośnie.
- Hej, to może pójdziemy wszyscy razem w piątek na imprezę? Przy okazji poznamy Justina - powiedziała Camille. To był świetny pomysł, gdyby nie fakt, że miałam szlaban do odwołania.
- To by było genialne, ale jestem uziemiona - odparłam ze skwaszoną miną i oparłam podbródek o swoją rękę.
- Co? Dlaczego? - zapytała zdziwiona Melody.
- Rozwaliłam kolejny telefon i wczoraj rodzice przyłapali mnie jak wróciłam do domu grubo po północy, a nawet nie powiedziałam im gdzie idę - odpowiedziałam grzebiąc widelcem w mojej nie dokończonej sałatce.
- Powiesz im, że idziesz do mnie na noc, bo robimy jakiś projekt czy jakieś inne gówno - namawiała mnie blondynka.
- Czy ja wiem, mogę spróbować, ale nie wiem czy to przejdzie - odparłam niepewnie.
- Coś się wymyśli, nie przejmuj się - powiedziała Cam z lekkim uśmiechem na ustach i właśnie w tamtym momencie do naszego stolika podeszła Taylor razem ze swoimi służącymi. Popatrzyłam na moje przyjaciółki porozumiewawczym wzrokiem i żadna z nas nie zwróciła uwagi na stojące obok dziewczyny tylko nadal kontynuowałyśmy naszą rozmowę.
- Jones! Mamy chyba do pogadania - usłyszałam głos z mojej prawej strony. Nawet nie drgnęłam, tylko zaczęłam znowu konsumować swoją sałatkę. Parę sekund później, cały talerz jedzenia został zepchnięty ze stolika przez rękę Taylor.
- Nie ignoruj mnie suko! - spojrzałam kątem oka na podłogę i zmarnowany posiłek, odłożyłam widelec na blat przede mną i powoli wstałam ze swojego miejsca zachowując kamienną twarz.
Wokół nas zebrało się pełno gapiów, którzy szeptali sobie nie wiadomo co do siebie.
Stanęłam twarzą w twarz z Taylor, której mina wskazywała zirytowanie i założyłam ręce na piersi. Wszyscy patrzyli na nas i czekali na dalszy ciąg wydarzeń. Wpatrywałam się w twarz dziewczyny nie odzywając się ani jednym słowem, aż w końcu ona się wkurzyła i zaczęła pierdolić swoje smenty.
- Mówiłam Ci, że masz odczepić się od Justina wariatko - powiedziała zwężając swoje powieki.
- A ja mówiłam tobie, żebyś dała mi święty spokój - odparłam ze spokojem w głosie. Moje opanowanie wkurzyło ją jeszcze bardziej, bo zacisnęła mocno szczękę ze złości.
- Albo się od niego odpierdolisz, albo zobaczysz na co mnie stać - warknęła mi w twarz.
- Nie, to ty się odpierdol ode mnie i od niego. Ślepa jesteś? On Cię nie chce! Jesteś kurewską szmatą i on doskonale o tym wie, sam mi to ostatnio powiedział. Jesteś dla niego nikim i... - nie dokończyłam swojego zdania, bo poczułam jak na mojej sukience ląduje jakaś mokra substancja. Po dwóch sekundach przeanalizowałam całą sytuację i zorientowałam się, że Taylor oblała mnie truskawkowym shakiem. Spojrzałam na nią i zobaczyłam zwycięską minę.
- Ups - blondynka popatrzyła na mnie z pogardą i odwróciła się na pięcie.
W tamtym momencie dosłownie się we mnie zagotowało. Zrobiłam dwa szybkie kroki w przód i złapałam za jej blond kudły ciągnąc jak najmocniej tylko umiałam. Po całej stołówce rozniósł się przeraźliwy pisk. Poczułam jak w moje nadgarstki wbijają się paznokcie, więc użyłam jeszcze więcej siły i pchnęłam ciałem dziewczyny na podłogę tak, że wylądowała tyłkiem na rozwalonej wcześniej saładce. Podeszłam jeszcze do stolika, przy którym wcześniej siedziałam i zabrałam z niego pełny kubek kawy, której nie zdążyłam wypić. Odwróciłam się w stronę leżącej Taylor, popatrzyłam na nią z wyższością i zanim zdążyła się podnieść, wylałam jej cały napój na głowę, po czym upuściłam plastikowy kubeczek prosto na jej nogi. Jej mina była po prostu bezcenna. Żałowałam, że nikt wtedy tego nie nagrał. W końcu miała suka za swoje, wiedziała już, żeby ze mną nie zadzierać.
- Smacznego - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem i odwróciłam się na pięcie ruszając w stronę wyjścia ze stołówki. Przecisnęłam się przez cały tłum, który zebrał się w tamtym miejscu i kiedy w pełni zadowolona miałam otworzyć drzwi i po prostu stamtąd wyjść, usłyszałam głos, przez który moja mina całkowicie zrzędła.
- Kayla Jones, do dyrektora! - pani Smith brzmiała tak groźnie, że nie chciałam nawet na nią patrzeć, ale odwróciłam się powoli, żeby jeszcze bardziej jej nie denerwować.
- Świetnie! Ona musi za to wylecieć - odezwała się wściekła Taylor.
- Parks, panienkę również zapraszam - dodała surowym głosem, co mnie odrobinę pocieszyło. Przynajmniej nie ja jedna miałam kłopoty.
Dwadzieścia minut później siedziałam w gabinecie dyrektora, czekając, aż odbiorą mnie stamtąd rodzice. Mój humor był tak beznadziejny, że chyba gorszy być nie mógł. Jedynym pocieszeniem było to, że Taylor tak samo jak ja dostała dwa miesiące kozy. Gdybym tylko ja została ukarana, to rozpętałabym chyba trzecią wojnę światową w tamtym gabinecie, przecież to ta szmata wszystko zaczęła. Gdyby nie ona, żadnego incydentu by nie było, ale oczywiście jak zwykle nikt nie chciał mnie słuchać.
Między mną, a dyrektorem panowała niezręczna cisza. Można było usłyszeć tykanie zegara, który w tamtym momencie był dla mnie niezwykle denerwujący. Strasznie mi się nudziło, ale musiałam czekać na mamę. Już wyobrażam sobie co będzie się działo w domu. Dostanę chyba szlaban do końca życia.
Po paru kolejnych minutach głuchej ciszy, usłyszałam pukanie do drzwi, a sekundę potem, do gabinetu weszła moja mama z miną seryjnego zabójcy.
- Kayla! Co ty dziecko wyprawiasz? - powiedziała z oburzeniem.
- Mamo, daj spokój. Chcę już wracać do domu - powiedziałam zmęczonym głosem wstając z krzesła, na którym siedziałam przez ostatnie dwadzieścia minut.
- Bardzo dobrze. Ojciec już tam na Ciebie czeka - odparła srogim tonem - Bardzo przepraszam panie Johnson, dopilnuję, aby ta sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła - powiedziała z wdzięcznością.
Dalej już ich nie słuchałam, bo wyszłam za drzwi. Nie miałam zamiaru zostać tam ani minuty dłużej, więc czym prędzej opuściłam budynek szkolny i skierowałam się w stronę parkingu, aby odnaleźć samochód mamy. Rozglądałam się po całym terenie, aż natrafiłam wzrokiem na opierającego się o samochód dobrze znanego mi szatyna.
Uśmiechnęłam się w duchu i zaczęłam iść w stronę chłopaka, który zauważając mnie zaczął mi machać i również ruszył w moją stronę. Po chwili oboje spotkaliśmy się w połowie drogi. Justin z wielkim uśmiechem owinął ręce wokół mojej talii, witając się ze mną. Odwzajemniłam uścisk i ze sztucznie szczęśliwym wyrazem twarzy odsunęłam się od niego.
- Heej, Justin. Co ty tutaj robisz? - zapytałam oglądając się za siebie.
- Umówiliśmy się, że przyjadę po Ciebie - odparł marszcząc brwi w niezrozumieniu.
- No tak, rzeczywiście. Chyba mam sklerozę - powiedziałam nerwowo - Wiesz, przepraszam Cię, ale przyjechała po mnie mama i musimy coś załatwić, więc może innym razem? - uśmiechnęłam się, ponowie sprawdzając, czy moja rodzicielka nie wychodzi ze szkoły.
- Kayla, wszystko z tobą w porządku? - zapytał chłopak zauważając moje dziwne zachowanie.
- Pewnie... - powiedziałam nie patrząc w jego oczy - Dobra, nie jest. Mam kłopoty. Wielkie kłopoty. Moja mama jest właśnie u dyrektora i nie może nas zobaczyć, bo od razu zacznie wymyślać swoje niestworzone teorie, że znalazłam sobie chłopaka, który ma na mnie zły wpływ - przyznałam się wypowiadając słowa w ekspresowym tempie. Nigdy nie potrafiłam kłamać, tym bardziej, gdy musiałam spojrzeć komuś w oczy.
- Że co? - zapytał Justin nie dowierzając.
- To co słyszałeś - odpowiedziałam ciągnąc go za rękę w stronę jego samochodu - Jedź już do domu. Odezwę się wieczorem i wszystko na spokojnie Ci wyjaśnię. Okej? - dokończyłam patrząc na niego błagalnym tonem.
- No okej, nie ma sprawy - odparł cicho chichotając.
- Uciekam, bo mama zaraz wróci. Pa! - dałam chłopakowi buziaka w policzek i ruszyłam w stronę stojącego niedaleko samochodu mojej rodzicielki.
- No dobrze. Urwałem się przez Ciebie z pracy, więc mam nadzieję, że masz jakieś dobre wytłumaczenie dla tej sytuacji - powiedział mój ojciec ze srogą miną.
Siedziałam wtedy z rodzicami w salonie. Wiedziałam, że miałam grubo przerąbane i całą drogę ze szkoły układałam sobie przemowę, ale gdy tylko usiadłam na kanapie przed tatą, nie pamiętałam ani jednego zdania.
- Tu nie ma nic do wyjaśniania. Taylor podeszła do mnie i zaczęłyśmy się kłócić, po czym oblała mnie swoim koktajlem owocowym, no i tak się potoczyło dalej - powiedziałam obojętnym tonem. Nie miałam siły się produkować, bo i tak wiedziałam, że byłam na spalonej pozycji.
Oparłam się plecami o kanapę i założyłam ręce na piersi. Nie patrzyłam nawet na rodziców. Zachowywałam się jak dziecko, ale nadal byłam nabuzowana przez Taylor. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, a tym bardziej wysłuchiwać jakichś kazań.
- Widzę, że masz gdzieś to, że zrobiłaś takie świństwo swojej koleżance - powiedziała mama.
- Zasłużyła sobie - wzruszyłam nonszlancko ramionami.
- Ta rozmowa nie ma sensu. Nadal masz szlaban i od teraz matka będzie odwozić i przywozić Cię ze szkoły, a w soboty i niedziele będziesz opiekować się Aly, zrozumiano? - powiedział jeszcze bardziej zirytowany tata.
- Oczywiście - odparłam i wstałam ze swojego miejsca - Mogę iść do siebie? - zapytałam.
- Idź - odparł krótko.
Wyszłam z salonu od razu kierując się w stronę schodów. Pokonałam wszystkie stopnie i weszłam do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku i głośno westchnęłam.
Byłam bardzo zmęczona tym, co działo się ostatnio w moim życiu. Kłótnie z rodzicami, problemy w szkole i Justin. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to właśnie on był powodem tych złych rzeczy. Odkąd szatyn pojawił się w moim życiu, wszystko wywróciło się do góry nogami, ale nie chciałam tego zmieniać. Czułam się bardzo dobrze w jego towarzystwie i lubiłam się z nim spotykać, chociaż nie było wiele takich sytuacji.
Była dopiero piętnasta i nie miałam zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Miałam szlaban, więc o żadnym wyjściu nie było mowy. Zejście do rodziców też raczej nie wchodziło w grę, bo pewnie skończyłoby się to kolejną kłótnią, a na to w ogóle nie mam ochoty. Aly była nadal w przedszkolu, więc nie pozostawało mi nic innego jak umierać z nudów we własnym pokoju.
Wstałam powoli z łóżka i weszłam do mojej garderoby, aby przebrać się w coś wygodniejszego. Wybrałam króciutkie, dresowe spodenki i biały crop-top, ponieważ na dworze słońce dogrzewało i w pokoju było strasznie gorąco.
Zrzuciłam z siebie niewygodny strój i założyłam wybrane przed chwilą ubrania. Wróciłam z powrotem do pokoju i zabrałam swojego laptopa leżącego na biurku. Położyłam się wygodnie na łóżku włączyłam urządzenie. Po dwóch minutach szukałam już jakiegoś ciekawego filmu do obejrzenia i zabicia nudy.
Justin's POV
Wziąłem kolejnego łyka piwa patrząc, jak tłum ludzi bawi się na parkiecie w moim klubie. To był dobry dzień. Wszędzie plątały się gorące dziewczyny, ale ja nawet nie miałem ochoty tego wykorzystać.
W pewnym momencie drzwi od strefy VIP otworzyły się i do moich uszu dotarła wręcz drażniąca mnie w tamtym momencie muzyka.
- Yo, Bieber! Masz gościa - usłyszałem głos jednego z moich pracowników.
- Jestem zajęty - odparłem, nawet nie odwracając się w stronę chłopaka.
- Podobno to coś ważnego - nie dawał spokoju.
- No dobra. Dawaj go tu - powiedziałem z głębokim westchnięciem. Miałem już kompletnie dość pracy na tamten wieczór.
Odłożyłem pustą butelkę po piwie na stolik i usiadłem przy swoim biurku, poprawiając koszulkę, którą miałem na sobie. Po dwóch minutach drzwi od mojego gabinetu ponownie się otworzyły. Wszedł przez nie mężczyzna w czarnym garniturze, miał może pięćdziesiątke na karku. Był niski i dosyć masywny, na jego głowie świeciła łysina, a na lewym policzku miał ogromną bliznę. Jego palce były ozdobione różnorakimi sygnetami, a na lewej ręce można było zauważyć złoty zegarek, na pewno jakiejś super znanej marki, której wtedy nie mogłem rozszyfrować.
Wstałem ze swojego miejsca, aby wyjść na chociaż trochę kulturalnego człowieka i przywitałem się z mężczyzną.
- Justin Bieber, witam - powiedziałem i uścisnąłem jego dłoń.
- Henry Delgado - odparł głębokim głosem.
- Proszę usiąść - wskazałem na fotel stojący obok niego - W czym mogę panu pomóc? - zapytałem również siadając.
- Przyszedłem w sprawie Jen Stewart - odpowiedział patrząc na mnie zimnym wzrokiem. Słysząc to nazwisko, serce zaczęło mi bić dwa razy szybciej. W mojej głowie zaczęły tworzyć się najokropniejsze scenariusze, dotyczące przyjaciółki.
- O co dokładnie chodzi? - zapytałem, pozostając spokojnym.
- Potrzebuję informacji na temat jej aktualnej lokalizacji - powiedział twardo. Moje podejrzenia były słuszne. Coś złego się kroiło, ale musiałem pozostać niewzruszony.
- A dlaczego miałbym panu pomóc? - zapytałem podnosząc jedną brew do góry.
- Z czystej uprzejmości - odpowiedział utrzymując grobową minę.
- Nie mam z nią kontaktu od paru miesięcy. Wyjechała do Kanady, do rodziny bodajże i od tamtej pory nie odezwała się. Nie mam pojęcia gdzie teraz może być - ściemniałem mu, ale to była jedyna słuszna opcja. Jen była w niebezpieczeństwie i tylko w taki sposób mogłem jej pomóc.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Henry wpatrywał się w moje oczy, szukając jakiejkolwiek oznaki kłamstwa. Byłem niezłym aktorem, więc nie miał szans mnie rozszyfrować.
- Lepiej, żeby pańskie słowa były prawdziwe, panie Bieber. W innym wypadku będę zmuszony tutaj wrócić i obiecuję, że nie będzie to miłe spotkanie. Oczywiście dla pana - na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, jednak słowa Henrego nie pozbawiły w mnie w żaden sposób pewności siebie.
- Jestem pewien, że dotrzymałby pan danego słowa, panie Delgado - zacząłem opierając się na swoim fotelu - Myślę jednak, że nie będzie takiej konieczności. A teraz, jeśli mógłbym przeprosić, to mam pilne spotkanie - powiedziałem wstając na równe nogi. Mężczyzna poszedł w moje ślady i nadal nie zrywając ze mną kontaktu wzrokowego, podał mi dłoń na pożegnanie.
- Do zobaczenia, panie Bieber - powiedział dając nacisk na dwa pierwsze słowa.
- Żegnam - odparłem pewnie.
Henry otworzył drzwi od gabinetu i ostatni raz na mnie spoglądając, wyszedł na zewnątrz.
Sekundę później zerwałem się ze swojego miejsca i wyciągnąłem z kieszeni dżinsów swoją komórkę. Byłem tak zdenerwowany, że parę razy wpisałem zły numer, ale w końcu mi się udało. Przyłożyłem słuchawkę do ucha i czekając, aż Jen odbierze, chodziłem nerwowo po całym pomieszczeniu.
- No dalej, podnieś tę słuchawkę... - mówiłem pod nosem mając nadzieję, że to cokolwiek pomoże, ale usłyszałem tylko pocztę głosową.
- Kurwa - zirytowałem się całą tą sytuacją. Wybrałem nowy numer i ponownie przystawiłem telefon do ucha. Tym razem po trzech sygnałach usłyszałem głos po drugiej stronie.
- Czego chcesz, Justin? Jestem zajęty - przywitał mnie Ryan zirytowanym tonem. W tle było słychać jakąś laskę, od razu wiedziałem, że przerwałem im pieprzenie, ale szczerze mówiąc miałem to w dupie.
- Jebie mnie to. Skończ pierdolić tą dziwkę i przyjeżdżaj do klubu. Mamy duży problem - warknąłem do słuchawki.
Usłyszałem jakieś szmery po drugiej stronie i głos przyjaciela oznajmiający dziewczynie, że musi wyjść.
- Zaraz będę - powiedział i od razu się rozłączył. Schowałem telefon do kieszeni i z powrotem usiadłem przy biurku.
Byłem nieźle wkurwiony. Zastanawiałem się w jakie gówno wdepnęła Jen. Oczywiście nikomu się do niczego nie przyznała, a przecież niedawno się widzieliśmy. Może dlatego tak dziwnie się wtedy zachowywała, a ja głupi nawet nie zapytałem o co chodzi. Musiałem szybko obgadać całą sytuację z Ryanem i wymyślić jakieś rozwiązanie. Matko, Jen, w co ty się najlepszego wpakowałaś?
Jestem beznadziejna, wiem. Przepraszam was strasznie, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu go napisać. Musicie mnie zrozumieć, nie jestem maszyną do pisania i nie zawsze mam ochotę na pisanie.
Jestem jednak strasznie rozczarowana. Bardzo prosiłam was o skomentowanie rozdziału, ale większość sobie to po prostu olała. To jest na prawdę denerwujące, jeśli ktoś poświęca godziny na napisanie rozdziału, a praktycznie nikt nie potrafi znaleźć jednej minuty na komentarz. Jest to strasznie dołujące, bo liczba czytających w ankiecie cały czas rośnie, a liczba komentarzy niestety maleje.
Jeśli ktoś chce być informowany na asku, to proszę o zapisywanie się w zakładce 'Informowani'.
Proszę o skomentowanie tego rozdziału, jestem pewna, że znajdziecie parę sekund na zrobienie tego dla mnie. To na prawdę motywujące, jak czytam wasze komentarze, to aż chce mi się usiąść do pisania.
Do następnego!